Dziś kontynuacja wątku z poprzedniego posta. Jak już wspomniałam w ostatnim wpisie, nie tylko sam proceder wynajmu różni się od tego znanego nam w Polsce. W Australii samo wynajmowanie wygląda też trochę inaczej. Pierwszą inną rzeczą jest to, że przez cały okres użytkowania mieszkania jako najemca nie masz absolutnie żadnego kontaktu z właścicielem danej nieruchomości. Jedyne co o nim wiesz to imię i nazwisko, które zostało zapisane w umowie najmu, chociaż też nie zawsze widnieje taka informacja. Wszystkie płatności za czynsz kierujesz bezpośrednio na konto agencji nieruchomości, która pośredniczyła w najmie.
Jeśli w trakcie użytkowania mieszkania dojdzie do jakieś usterki czy to elektrycznej, czy hydraulicznej lub ogólno-budowlanej, masz obowiązek wykonać telefon do wskazanych w umowie konkretnych firm, które odpowiadają za poszczególne naprawy. Absolutnie nie wchodzi w grę googlowanie frazy np. „hydraulik Brisbane” – należy zadzwonić do konkretnej firmy przypisanej do Twojego mieszkania. Oczywiście wszystkie koszty napraw (jeśli usterka nie wydarzyła się z Twojej winy) pokrywa właściciel. Co więcej agencja posiada komplet kluczy do „Twojego” mieszkania, więc naprawa może się odbyć podczas Twojej nieobecności, oczywiście jeśli tylko nie masz nic przeciwko.
Absolutną nowością przynajmniej dla nas, są tak zwane inspections. Są to obowiązkowe wizyty kontrolne w wynajmowanym przez Ciebie mieszkaniu, które odbywają się równo co trzy miesiące. Agencja nieruchomości wysyła Ci wcześniej informację o tym kiedy obędzie się inspection, jako że mają klucze nie musisz być obecny w jej trakcie, ale oczywiście jesteś „welcome”. Sęk w tym, że wyznaczane terminy zawsze wypadają w środku tygodnia i w godzinach pracy przeciętnego śmiertelnika. Do listu z informacją o „kontroli” dołączany jest dokument, który należy wypełnić i zostawić pośrednikowi w przypadku, kiedy chcesz zgłosić jakieś usterki w mieszkaniu, które niekoniecznie wymagają pilnej interwencji lub wymagają, ale ich „nie zauważyłeś” – są też tacy ludzie! I to jest jeden z powodów, dla których inspections w ogóle mają miejsce.
Property managers – osoby odpowiedzialne za doglądanie danej nieruchomości robią je po to, żeby zauważyć w porę usterki, które należy zgłosić i naprawić (w przypadku kiedy nie robi tego sam najemca). Jak również prewencyjnie – sprawdzają instalację elektryczną/gazową, zamki oraz czy poprawnie działają czujniki dymu, które w AU są obowiązkowe. Jest w tym procederze z pewnością także aspekt psychologiczny, bo kiedy masz świadomość tego, że co trzy miesiące ktoś wpadnie zrobić kontrolę w mieszkaniu, które wynajmujesz, to jednak podświadomie trochę bardziej uważnie użytkujesz to mieszkanie. Z drugiej strony zabezpiecza to też Ciebie jako najemcę, gdyż mając taki toporek nad głową i dbając o wynajmowane mieszkanie, na końcu umowy najmu masz po prostu większe szanse odzyskać wpłaconą kaucję w całości. A propos kaucji, dodam tylko jako ciekawostkę, że w Australii nie wpłaca się jej właścicielowi czy agencji nieruchomości, tylko na konto specjalnego urzędu właściwego dla danego stanu, który zajmuje się przechowywaniem tych należności i zwracaniem ich po upływie umowy najmu.
Z punktu widzenia osoby, która wynajmuje własne mieszkanie w Polsce, dochodzę do wniosku, że inspections wcale nie są takim głupim pomysłem. Jedyna rzecz, która nas w tym procederze strasznie irytuje, to fakt że ktoś co prawda zapowiedzianie, ale jednak, odwiedza mieszkanie w którym mieszkasz, gdzie znajdują się Twoje prywatne rzeczy i pod Twoją nieobecność zagląda Ci po kątach. Dla nas jest to swoista ingerencja w prywatność, za to Australijczycy nie widzą w tym kompletnie nic dziwnego! W końcu co kraj, to obyczaj.