Australia nie jest bez wad

Kontynuując wątek z poprzedniego wpisu, Australijczycy pośród rozlicznych zalet mają rzecz jasna także swoje wady. Oto subiektywny ranking wad mieszkańców Down Under oraz minusów Australii samej w sobie.

Uwielbienie dla wszystkiego co amerykańskie, w tym  jedzenia typu  fast food i  ogromnych samochodów z wielkimi silnikami. Być może nie dla wszystkich to minus, ale dla mnie z pewnością tak. Australijczycy (co stwierdzam ze smutkiem) wybrali kulturę amerykańską ponad brytyjską i aborygeńską. Ta ostatnia obecna jest w zasadzie już tylko w muzeach i nazwach miast, dzielnic czy wzgórz, jak Woolloongabba, Tingalpa czy Mt Coot-tha. Inspiracja wszystkim co amerykańskie była dla mnie zaskoczeniem, gdyż sądziłam że wpływy brytyjskie z wiadomych powodów będą tutaj najbardziej widoczne. To jednak kultura amerykańska dominuje w codziennym życiu.

Otyłość (konsekwencja uwielbienia fast foodów). To największa wada Australijczyków. Duża część społeczeństwa (podobnie z resztą jak Amerykanie) jest otyła, je śmieciowe jedzenie i kompletnie nie dba o swój wygląd oraz zdrowie.

Fatalny gust (ubiór, makijaż, fryzury). Nie ma drugiej tak fatalnie ubranej nacji na świecie! Australijczycy ubierają się byle jak, w pierwsze lepsze rzeczy wyciągnięte z szafy. Zupełnie się przy tym nie przejmując. Dla nas Europejczyków, przykładających wagę do wyglądu, to estetyczny szok! Widząc typowego Australijczyka na ulicy, pierwsza myśl która przychodzi do głowy to:  czy on ma lustro? Wszystko z innej parafii, pomieszane kolory, fasony, nic do siebie nie pasuje. Do tego dochodzą tatuaże i piercing, które są tutaj na absolutnym topie. Poza tym bardzo często chodzą na boso, po ulicy czy w sklepie, zarówno dzieci jak i dorośli. Czasami wieczorem można spotkać ludzi w piżamach w sklepie czy fast foodzie, jest to dość osobliwy widok.

Specyficzny angielski. Nie jestem fanką australijskiego akcentu i mam nadzieję, że nigdy nie będę mówić jak typowy Aussie. Australijski angielski to w gruncie rzeczy niezrozumiały bełkot. Mówią strasznie niechlujnie połykając końcówki i mają manię skracania absolutnie wszystkiego do zwięzłych form. Np. Australia to Oz, breakfast to brekkie, expensive to exy a dzień dobry to po prostu g’day.

Kiepskie jedzenie. Zwłaszcza bardzo słabej jakości wędliny i pieczywo. Poza tym nie ma czegoś takiego jak kuchnia australijska. Typowe „australijskie” danie to burger z frytkami, frytki podawane są tu absolutnie do wszystkiego!  90% potraw smażonych jest w głębokim oleju, w niektórych fast foodach można nawet zamówić ananasa lub banana w panierce smażonego w tymże tłuszczu! Na szczęście mamy w Brisbane polski market.

[tweet https://twitter.com/mattkomarnicki/status/984799018067755009]

Brak jako takiej kultury australijskiej. Australia to na tle choćby Europy młody kontynent / kraj, z niewielkim dorobkiem historycznym i kulturowym. Jest tu oczywiście wiele pięknych miejsc i bogata kultura aborygeńska, ale poza tym nie znajdziemy tutaj prastarych zabytków jak np. w Grecji czy Włoszech. Na pocieszenie mamy egzotyczną faunę i florę, w tym wiele endemicznych gatunków.

Godziny otwarcia sklepów i wszelkich urzędów. To coś do czego totalnie nie mogę się przyzwyczaić. Galerie handlowe (poza eleganckimi domami towarowymi w samym centrum miasta) otwarte są codziennie tylko do 17.30! Masz ochotę pójść po pracy na zakupy – zapomnij. Oczywiście supermarkety otwarte są dłużej (do 21), są też sklepy całodobowe ale jest ich relatywnie niewiele. Australijczycy na shopping chodzą w weekend i generalnie nawet w zakupy spożywcze zaopatrują się raz w tygodniu, robiąc je w ogromnych ilościach na cały tydzień i pakując wszystko do swoich wielkich aut. Urzędy otwarte są jedynie w tygodniu i to wyłącznie w godzinach pracy przeciętnego śmiertelnika. Na szczęście coraz więcej spraw można załatwić drogą elektroniczną lub telefoniczną.

Niewielka różnorodność oferty zakupowej, zwłaszcza w segmencie mody. Bolączka europejskich kobiet i części mężczyzn też. Ze świecą szukać znanych nam marek, choćby słynnych sieciówek jak H&M czy Zara. Co prawda, dochodzą do nas słuchy że i te planują ekspansję na tutejszy rynek, ale póki co oferta zakupowa kuleje. (Aktualizacja: w 2016 Zara i H&M otworzyły swoje sklepy w Brisbane). Na szczęście sytuacja ma się znaczniej lepiej w segmencie marek ze średniej półki tj. Ralph Lauren czy Tommy Hilfiger.

Odległość i izolacja. Australia to kraj i kontynent w jednym. Odległość do Europy (20h samolotem) to duża niedogodność (finansowa i czasowa). Do Azji trochę bliżej, ale to nadal 8 godzin w samolocie. Do tego dochodzi jeszcze różnica w czasie (+8h). Odległość między poszczególnymi miastami w Australii też wymaga przemieszczania się drogą lotniczą. Dla przykładu z Brisbane do Sydney (1000 km) lecimy jedyne 1:30h, ale już do oddalonego o ponad 4 tys. km Perth aż 5:30h.

Kiepski transport publiczny i niezbędność posiadania samochodu. Bez samochodu życie tutaj jest bardzo trudne, nie niemożliwe ale jednak bardzo uciążliwe. Miasta są ogromne i rozciągają się na dziesiątki kilometrów. Samo Brisbane z północy na południe ciągnie się przez 50 km! W wiele miejsc trudno dostać się autobusem czy pociągiem. Nie mówiąc już o tym, że transport publiczny jest drogi. Jako ciekawostkę dodam, że Brisbane ma najdroższą komunikację miejską na świecie! Jest to koszt ok. $200 miesięcznie za dorosłą, pełnopłatną osobę, w pozostałych miastach jest niewiele taniej.

Słabo rozwinięta infrastruktura teleinformatyczna. Internet w Australii jest limitowany (ograniczenie transferu danych) i drogi. W ofercie telefonii komórkowej jest już trochę lepiej, ale nadal drogo w porównaniu z resztą świata.

Z grubsza to chyba tyle. Na szczęście bilans plusów i minusów wypada zdecydowanie na korzyść tych pierwszych a przecież w ostateczności to ma największe znaczenie! So have a g’day mates!

O autorce