Lodowiec Franz Josef

Nowa Zelandia jak mało który kraj posiada praktycznie całe spektrum klimatyczne jakie występuje na Ziemi. Od lasów tropikalnych, przez strefy umiarkowane zarówno w temperaturę i opady, po obszary wiecznie pokryte lodem. Dziś parę słów o tych ostatnich. Skoro świt wyruszyliśmy w kolejną długą trasę, tym razem aż 550 km w kierunku Queenstown. Przejazd rozpoczęliśmy wzdłuż wybrzeża morza Tasmana, gdzie standardowo towarzyszyły nam spektakularne widoki, aż do stolicy wiecznych lodowców – Franz Josef.

Dzień 6

U podnóża ośnieżonych szczytów Alp Południowych, czekała na nas jedna z największych atrakcji naszej wyprawy – przelot helikopterem wraz z lądowaniem na lodowcu Franciszka Józefa. Nazwa ta została nadana przez niemieckiego odkrywcę – Juliusa von Haasta w 1865 roku, na cześć austriackiego cesarza Franciszka Józefa I. Ciągnący się przez dwanaście kilometrów Ka Roimata o Hinehukatere (taka nazwę lodowcowi nadali Maorysi), usytuowany jest na zachodnim wybrzeżu wyspy, w Parku Narodowym Westerland Tai Poutini.

W miejscowości Franz Josef, z której wystartowaliśmy helikopterem na lodowiec, znajdują się sklepiki z pamiątkami oraz klimatyczne kawiarnie. Jest to typowa infrastruktura przystosowana dla turystów, ulokowana jednak w malowniczym miejscu u podnóża lodowca. Po kilkunastominutowym locie, podczas którego udało nam się wykonać wiele fantastycznych zdjęć, helikopter wreszcie osiadł na szczycie. Po zejściu na zaśnieżony płaskowyż, mogliśmy pobawić się śniegiem, traktując go jak dawno niewidzianą atrakcję. Widok z góry był niesamowity!

Miło byłoby zatrzymać się tam na dłużej, ale niestety czas było ruszać w dalszą drogę. Pokonaliśmy kolejne kilometry przejeżdżając przez Fox Glacier i Haast Pass. Następnie wzdłuż wybrzeża czwartego największego jeziora w Nowej Zelandii – Wanaka. Oczywiście widok jaki tam zastaliśmy – krystaliczne, turkusowe jezioro (jak wszystkie w NZ) a na jego horyzoncie ośnieżone szczyty Alp, po raz kolejny wywołał u nas gromkie WOW!

W drodze do Queenstown…

Późnym popołudniem po pokonaniu kilku kilometrów niesamowitych serpentyn górskich, gdzie każdy zakręt odsłaniał co raz to nowe cuda natury, ostatecznie zjechaliśmy do doliny. Naszym oczom ukazało się zachwycające Queenstown. Tego wieczora uznaliśmy zgodnie, że już brakuje nam przymiotników, by opisać piękno tej niesamowitej wyspy.

O autorce